Mówiąc ściśle: przetrwania Wigilii i Świąt Bożego Narodzenia.
Aby przetrwać należy uzbroić się w: papier, kredki, pisaki, farbki. Pomocne okazać się mogą także chusteczki jakiekolwiekbądź, gazety jakiekolwiekbądź (sprawdzić czy przeczytane, bo nie będą się nadawać do czytania) oraz okulary (w pewnym wieku mogą okazać się konieczne). Przyda się także zdrowy apetyt (to taki milusi eufemizm - nazywajmy rzeczy po imieniu: łakomstwo), zdrowa wątroba i pojemny żołądek.
Należy zasiąść do stołu w wesołym towarzystwie i spożyć: tymbaliki z krewetką, sałatkę śledziową, kapustkę z grzybami, barszczyk z uszkami (lub fasolą), roladę z łososia, śledziki Babci Basi, śledziki Dziadków Kazików. Popuścić pasa (niekoniecznie, jeśli doświadczenia ubiegłoroczne nakazały wdziać kieckę luźną w okolicy pasa) i kontynuować spożywanie: rybki po grecku, wędzonego jesiotra, zupy grzybowej z paluszkami itd.
Teraz należy udać się do kuchni i zaoferować pomoc w zmywaniu garów, a następnie z pokorą przyjąć nakaz opuszczenia w trybie pilnym wspomnianego przybytku. Poplątać się trochę, poudawać, że robi się coś pożytecznego i sprawdzić..... plamy z barszczyku. Są nadzwyczaj inspirujące.
Wspomniane plamy zazwyczaj powstają przypadkowo i mimowolnie, jednak nie zachęcam do przerabiania pisakiem żadnej (nawet najbardziej interesującej) w wiekopomne dzieło, gdyż wspomniana próba może nie spotkać się ze zrozumieniem Gospodyni (nawet najbardziej wyrozumiałej). Poza tym nawet najbardziej odkrywcze, wdzięczne i wspaniałe dzieło powstałe na obrusie nie wytrzyma konfrontacji z proszkiem do prania i wybielaczem.
Następnie trzeba znaleźć ustronny kącik: wystarczająco obszerny żeby pomieścić rozłożoną gazetę i rozłożone łokcie. Teraz rozłożyć papier i śmiało wykonać na nim plamę (lub kilka). Jakąkolwiekbądź. Czymkolwiekbądź. A potem rozkręcić się i dobrze się bawić.
Ta plama była pierwsza. Kompletnie nad nią nie panowałam. Ale może dlatego lubię ją bardzo? Trzeba kliknąć w obrazek - wtedy widać mnie :D
To była kolejna plama, a właściwie plamozbiór - bardzo nieśmiała. W dodatku wylałam niechcący wodę, ale to w sumie wyszło plamie na dobre.
Potem dobiłam się pierogami z kapustą - były przepyszne, poczułam się błogo i wspomniałam pierogi mojej Babci. Jak wspomniałam, to przypomniała mi się moja Mama w obcisłych sweterkach, szwedach i przeboje "2+1" - i kolejna plama dostała skrzyżowanie Hendrixa z Niemenem.
Następnie pobiegałam wokół stołu żeby ubić trochę zawartość żołądka, bo były jeszcze pierogi z grzybami. Grzyby robią fatalnie na wątrobę, za to świetnie na humor i inwencję - jedzcie grzybki ;D
Potem przyszedł czas na makowiec, piernik, sernik..................... To ten mak......... :D
Potem przyszła pora na trawienie w, niczym nienaruszonym, spokoju. Znowu coś spaskudziłam, potarłam całkiem niepotrzebnie i się wkurzyłam, bo zepsułam obiecującą plamę. Ale po nalewce malinowej się z nią przeprosiłam. Teraz bryka na papierowej prerii.
A następna plama była znakiem, że należy ułożyć znękany żołądek wraz wątrobą na spoczynek. W końcu następnego dnia też miały być Święta :DDDDD
Wiecie co? Święta miałam ŚWIĘTNE!!!!! :DDDDD
P.s.: Wybaczcie mi jakość - nie chciało mi się skanować, bo to długo trwa, więc pstryknęłam telefonem.