poniedziałek, 14 stycznia 2019

Stefcia

A właściwie prababcia Stefcia. Stefania.

Była mamą Babci Zosi. 

Bałam się jej. Bardzo. Była niedużą, szczupłą kobietką o ostrym, oceniającym spojrzeniu nieco ptasich oczu. Miała szerokie, żylaste i bardzo mocne dłonie. Mieszkała w Warszawie, w jasnej kawalerce na parterze. Często do niej jeździłyśmy z Babcią Zosią. Zosia strasznie ją kochała. Strasznie. I strasznie starała się zasłużyć na miłość Stefci. A Stefania jej nie zauważała. Zauważała tylko ciocię Romę. 

Stefcia zaczęła tracić słuch. A potem pamięć. Mąż cioci Romy wuj Marian, opiekował się nią jak tylko mógł. Ale Stefcia zaczęła tracić pamięć na dobre. Zapominała gdzie mieszka, więc zdarzało się, że szła na Brudno, na cmentarz i znajdował ją, śpiącą na cmentarnej ławce, nocny stróż, bo nie pamiętała drogi do bramy. A kiedy pewnego razu zniknęła i milicja znalazła ją w połowie drogi, gdzieś między Lublinem a Warszawą, Babcia Zosia zabrała ją do siebie. 

Wtedy już prababcia pamiętała bardzo niewiele. Mówiła o głodzie w Warszawie, w czasie pierwszej wojny, o tym jak ludzie jedli szczury, a potem szeptem, na ucho dopowiadała:
- A mówią, że po drugiej stronie Wisły, to  trupy jedzą, bo szczury już zjedli..... Nie pamiętała obozu koncentracyjnego (była więźniarką Gross-Rosen), ale pamiętała Szwedzki Czerwony Krzyż i pobyt w Szwecji po wyzwoleniu. I wciąż opłakiwała swojego najmłodszego syna Zdzisia, który w czasie wyzwalania obozu, nie chciał zostawić ciężko chorego kolegi i zagazowano go razem z przyjacielem.

Prababcia miała trudny charakter. Trudny i twardy. I nikomu nie odpuszczała. Była mała, ale kiedy się wściekła, to lepiej było nie wchodzić jej w drogę. Kiedyś Zdziś i Jurek (ukochany brat Zosi) poszli bawić się z kolegami na sąsiednie podwórko. Narobili hałasu i (chyba) Jurek dostał od stróża tęgie lanie. Jak prababcia się o tym dowiedziała, to pobiegła, wyrwała stróżowi miotłę i tak mu wlała, że musieli ją od niego odciągać. Skończyło się u felczera i na policji. Stefci się upiekło, bo policja nie chciała uwierzyć, że kobietka o wzroście 150 centymetrów spuściła baty 120-kilowemu facetowi.

Prababcia była też jednocześnie bardzo sprawiedliwa i dobra, ale o tym już kiedyś pisałam i jeśli chcecie, to możecie sobie to przeczytać tutaj.

Pamięć Stefci była coraz słabsza. Zapominała kim jest Zosia i zastając ją w kuchni, ostrym tonem pytała: kim pani jest i co pani tu robi? A pewnego dnia rozbiła Zosi głowę kuchennym, małym toporkiem.

Dziadkowie dbali, żeby Stefcia była dużo na dworze. Zabierali ją na działkę i tam, jak udzielna królowa, siedziała sobie na leżaku i drażniła laską psa. Bardzo ją bawiło, że pies się wścieka, ale biedak w końcu przyzwyczaił się do złośliwej starszej pani i przestał zwracać uwagę na jej wyczyny. Do czasu. 

Stefcia siedziała na leżaczku. Przez całe życie była ruchliwa i energiczna. Wkurzanie psa przestało być ekscytującym zajęciem więc postanowiła ruszyć w drogę. Dziadek zawołał Babcię na drugi koniec ogrodu i Stefcia została sama. Opuściła swój wygodny tron, poszła do psa, ale nie udało się jej go zmusić do szczekania. Wymyśliła coś nowego. 

Pies zaczął ujadać.
- Zosiu, czy mamusia na leżaku? - zapytał Dziadek. Zosia potwierdziła, że nawet przysypia, ale też zaczęła nasłuchiwać, bo Aza nigdy nie szczekała tak histerycznie. Oboje rzucili co mieli w rękach i pędem pobiegli do Stefci. Aza rozpaczliwie ujadała dalej, a Stefci na leżaku nie było. Była na ..... płocie! Znudzona postanowiła się przejść, a ponieważ furtka była zamknięta stwierdziła, że pokona samodzielnie siatkę ogrodzenia. Nie pokonała. Powiesiła się na ostrym wystającym drucie, na nodze, rozdzierając łydkę. 

W szpitalu założono Stefanii 40 szwów. I zostawiono ją na obserwacji. Babcia biegała do niej trzy razy dziennie z gotowanymi w domu posiłkami, bo szpitalnych prababcia nie brała do ust. W końcu zdjęto jej szwy i Stefcia wróciła do domu. Zaczęły się wakacje.

- Mamusiu, co ty się tak drapiesz? - Stefania siedziała sobie spokojnie w fotelu i skrobała się po głowie, raz po raz strzelając palcami jakby wyrzucała drobne paprochy. 
- A, swędzi mnie! Łażą po mnie jakieś takie i mnie swędzi! - Babcia zbladła. Rzuciła się do matki i zaczęła jej przeglądać włosy. Stefcia przyniosła ze szpitala WSZY! 

- Kasiu, trzymaj babce ręce, niech się nie drapie i nie rozrzuca, bo nas wszystkich pozaraża!!!! - Babcia w popłochu nie mogła rozwiązać fartucha i Marta, moja młodsza siostra jej pomagała - Lecę do apteki po naftę!!!!! Odbyło się rodzinne odwszawianie i wszyscy śmierdzieliśmy naftą, bo Babcia Zosia nikomu nie odpuściła. A Stefci trzeba było obciąć włosy.

Cięłam ja. Prababka miała wspaniałe włosy. Grube, falujące i mocne. Tak gęste, że kiedy je skróciłam, to uniosły się gołębio siwą chmurą wokół stefcinej głowy.
- Dlaczego mnie strzyżesz? - zapytała z pretensją.
- Bo masz wszy babciu.
- Ja????? Ja mam wszy????? Ja nie chcę ich znowu karmić!!!!!!! Od nich jest tyfus!!!!!!
Uspokoiłyśmy ją. Ostrzygłam do końca. Miała teraz ładną krótką fryzurkę japońskiej lalki, którą Babcia Zosia nazywała "poleczką". Zanim skończyłam, Stefcia zapomniała o wszach, a kiedy spojrzała w lustro, popłakała się z uciechy i usiłowała całować mnie po rękach:
- Mamusiu! Dziękuję! Jak dobrze teraz wyglądam! Już nie będzie mi tak gorąco!

Babcia Zosia bardzo dbała o matkę. Codziennie wyciskała dla niej soki, karmiła ją, leżącą na kanapie pod olbrzymią palmą, jak niemowlę. Pielęgnowała ją troskliwie, ale Stefcia zaczęła gasnąć.

- Elżuniu, mamusia umiera - spokojny głos biegł po kablu z Lublina do Poznania.
- Mamo, może nie! Może trzeba lekarza zawołać? - moja Mama nie poddawała się.
- Nie, Elżuniu, umiera. Jak robiłam makaron, to przyszli po nią Tatuś, Jureczek i Zdziś. Czułam ich. Przeszli obok.

Mamie włosy się zjeżyły, ale nie dyskutowała: Babcia, nie wiadomo skąd, zawsze wiedziała kiedy ktoś umrze, albo kiedy stanie się coś niedobrego. I tak było też tym razem: prababcia Stefania umarła krótko po telefonie. Dziadzio Władek i jej synowie Jureczek i Zdziś zabrali ją ze sobą. 

Pogrzeb odbył się w Warszawie, bo tam byli pochowani jej dwaj mężowie. Znowu były wakacje. Prosto z pogrzebu pojechałam z Babcią i Dziadkiem do Lublina.

Wieczorem wyświetlali w telewizji horror z Sissy Spacek: "Carrie". Och! Jak strasznie chciałam go obejrzeć! Telewizor, jak zawsze, stał w sypialni Dziadków. Nie mieli nic przeciwko temu, żebym sobie obejrzała jakiś film i spokojnie usnęli. 

Sypialnia była od Szambelanki - ciemnej, bez żadnego oświetlenia i bardzo wąskiej. Kiedy zgasiło się światło, to w pokoju zapadała absolutna ciemność.

Obejrzałam film. Wstałam sobie z fotela i bezmyślnie pstryknęłam wyłącznikiem telewizora. I..... zapadła absolutna, czarna i bezdźwięczna czerń. Lekko struchlałam. Na palcach, żeby nie narobić hałasu i nie obudzić śpiących Dziadków, podeszłam do zamkniętych drzwi pokoju i......

.....i stanęłam przed nimi jak wryta. Zza drzwi, z ciemnego, jeszcze ciemniejszego niż sypialnia, korytarza usłyszałam .... kroki. Nie byłam w stanie nic zrobić. Stałam i w panicznym strachu myślałam, że to nie kroki, że to stara podłoga odpoczywa po całym dniu i to tylko deski tak trzeszczą i strzelają.
- Prababciu, proszę......- szeptałam gorączkowo, wyciągając rękę do klamki, która...... opadła nagle z cichym chrzęstem!


- Aaaaaaaaaaaaaaaaa! - z wrzaskiem wykonałam dziki skok, lądując w łożu, między Babcią a Dziadkiem! Babcia przebudziła się.
- Co, chodzi? - mruknęła sennie. Potwierdziłam zduszonym głosem spod kołdry, a ona wstała spokojnie, podeszła do drzwi, włączyła światło i wróciła do łóżka po mnie.
- Chodź - wzięła mnie za rękę i wyszłyśmy na korytarz. Zaprowadziła mnie do pokoju obok, położyła i troskliwie owinęła kołdrą.
- No wiesz, mamo? Powinnaś się wstydzić! Tak dziecko wystraszyć! - zwróciła się do miejsca pod palmą. - Już się nie bój Kasiu. Babcia już nie będzie cię straszyć. Chyba zgubiła drogę, ale jutro już jej tu nie będzie. 

I rzeczywiście. Następnej nocy prababcia  Stefcia odeszła. Władzio, Jurek i Zdzisio zabrali ją ze sobą.