Jak byłam mała, to pod choinką znajdowałam książki. Inne prezenty też, ale najfajniejsze były ksiązki.
Pamiętam też swoje pierwsze „Muminki”. Nie znalazłam ich pod choinką, ale doskonale pamiętam w jakich okolicznościach weszłam w posiadanie pierwszej ksiązki.
Wracaliśmy z Tatą z przedszkola. Tramwaje były wtedy zielone i brzęczące, a kasowniki miały sympatyczną „wajhę” do ciągnięcia. Ojciec posadził mnie na takiej skrzyni, w której zamknięte były elektryczne wątpia pojazdu i, z czeluści pracowej teczki, wyciągnął malutką książeczkę w twardych okładkach.
To była „Dolina Muminków”.
Jakiś czas wcześniej Tata odkrył, że umiem sama czytać (i to całkiem nieźle). Umiałam już dużo, dużo wcześniej, ale się do tego nie przyznawałam i wyszło to na jaw znacznie później. A nie odkrywałam się z tą umiejętnością, bo Tata był i jest znakomitym „czytaczem” (a jego interpretacja „Porwania Baltazara Gąbki” i „Wyprawy profesora Gąbki” biła na głowę wszystko co oglądałam w telewizji) i bałam się, że nie zechce mi czytać już bajek :DDDDDD
No, ale się wydało przypadkiem i Tata kupił mi „Muminki” żebym czytała sama ( i tak mi potem je czytał, bo błagałam :))))))
Później znajdowałam „Muminki” pod choinką :) Tak wyglądają dzisiaj:
To te po prawej, ale chyba nie muszę tego tłumaczyć ;))))) I są moje najukochańsze ze wszystkich.
A teraz mogę sobie włożyć pod choinkę kolejne „Muminki” chociaż tomy będą się powtarzać. Za to okładki do nich są moje własne. Najwłaśniejsze. Zrobione własnymi rękami :DDDDDDDD