... się rzuciłam.
Wlazłam po drabinie i odłupywałam tycie kawałki. Wzięłam ze sobą małe wiaderko i cały urobek ostrożnie wrzucałam do środka - 5500 stopni to nie w kij dmuchał!
Jak złaziłam na ziemię, to słoneczna materia trochę przestygła. Kiedy mijałam chmury zasyczało, a z wiaderka uniosły się kłęby mgły. Na szczęście nikt nie zauważył, bo w końcu jest listopad. Parujące kawałeczki zmieniły kolor z rozpalonej, olśniewającej bieli na ciepłą żółć - mogłam ją wykorzystać do własnych celów. Przechyliłam wiaderko nad kartką i słońce rozlało się ciepłą plamą. Teraz mogłam już ogrzać zmarznięte w listopadowej mgle ptaki :))))))
A tak poważnie: Biblioteka Raczyńskich w swoich filiach zorganizowała cykle warsztatów. Jeden z nich poprowadziłam ja, z "Drzewem" w roli głównej inspiracji. I sama pozazdrościłam dzieciakom, że mogły się ubabrać farbą po białka oczu. W dodatku dałam im duże arkusze papieru i mogły poszaleć.
Kilka dni temu postanowiłam pociąć na mniejsze kawałki papier do akwareli: miękki, bielusieńki, gładki. Z bawełną. Ale tak go trzymałam w rękach i zrobiło mi się żal. Więc na dużym arkuszu nasmarowałam swoje drzewo :D