poniedziałek, 29 stycznia 2018

Poradnik przetrwania

Mówiąc ściśle: przetrwania Wigilii i Świąt Bożego Narodzenia. 

Aby przetrwać należy uzbroić się w: papier, kredki, pisaki, farbki. Pomocne okazać się mogą także chusteczki jakiekolwiekbądź, gazety jakiekolwiekbądź (sprawdzić czy przeczytane, bo nie będą się nadawać do czytania) oraz okulary (w pewnym wieku mogą okazać się konieczne). Przyda się także zdrowy apetyt (to taki milusi eufemizm - nazywajmy rzeczy po imieniu: łakomstwo), zdrowa wątroba i pojemny żołądek.

Należy zasiąść do stołu w wesołym towarzystwie i spożyć: tymbaliki z krewetką, sałatkę śledziową, kapustkę z grzybami, barszczyk z uszkami (lub fasolą), roladę z łososia, śledziki Babci Basi, śledziki Dziadków Kazików. Popuścić pasa (niekoniecznie, jeśli doświadczenia ubiegłoroczne nakazały wdziać kieckę luźną w okolicy pasa) i kontynuować spożywanie: rybki po grecku, wędzonego jesiotra, zupy grzybowej z paluszkami itd. 

Teraz należy udać się do kuchni i zaoferować pomoc w zmywaniu garów, a następnie z pokorą przyjąć nakaz opuszczenia w trybie pilnym wspomnianego przybytku. Poplątać się trochę, poudawać, że robi się coś pożytecznego i sprawdzić..... plamy z barszczyku. Są nadzwyczaj inspirujące.

Wspomniane plamy zazwyczaj powstają przypadkowo i mimowolnie, jednak nie zachęcam do przerabiania pisakiem żadnej (nawet najbardziej interesującej) w wiekopomne dzieło, gdyż wspomniana próba może nie spotkać się ze zrozumieniem Gospodyni (nawet najbardziej wyrozumiałej). Poza tym nawet najbardziej odkrywcze, wdzięczne i wspaniałe dzieło powstałe na obrusie nie wytrzyma konfrontacji z proszkiem do prania i wybielaczem.

Następnie trzeba znaleźć ustronny kącik: wystarczająco obszerny żeby pomieścić rozłożoną gazetę i rozłożone łokcie. Teraz rozłożyć papier i śmiało wykonać na nim plamę (lub kilka). Jakąkolwiekbądź. Czymkolwiekbądź. A potem rozkręcić się i dobrze się bawić.

Ta plama była pierwsza. Kompletnie nad nią nie panowałam. Ale może dlatego lubię ją bardzo? Trzeba kliknąć w obrazek - wtedy widać mnie :D



To była kolejna plama, a właściwie plamozbiór - bardzo nieśmiała. W dodatku wylałam niechcący wodę, ale to w sumie wyszło plamie na dobre.



Potem dobiłam się pierogami z kapustą - były przepyszne, poczułam się błogo i wspomniałam pierogi mojej Babci. Jak wspomniałam, to przypomniała mi się moja Mama w obcisłych sweterkach, szwedach i przeboje "2+1" - i kolejna plama dostała skrzyżowanie Hendrixa z Niemenem.



Następnie pobiegałam wokół stołu żeby ubić trochę zawartość żołądka, bo były jeszcze pierogi z grzybami. Grzyby robią fatalnie na wątrobę, za to świetnie na humor i inwencję - jedzcie grzybki ;D



Potem przyszedł czas na makowiec, piernik, sernik.....................  To ten mak......... :D



Potem przyszła pora na trawienie w, niczym nienaruszonym, spokoju. Znowu coś spaskudziłam, potarłam całkiem niepotrzebnie i się wkurzyłam, bo zepsułam obiecującą plamę. Ale po nalewce malinowej się z nią przeprosiłam. Teraz bryka na papierowej prerii.



A następna plama była znakiem, że należy ułożyć znękany żołądek wraz wątrobą na spoczynek. W końcu następnego dnia też miały być Święta :DDDDD


Wiecie co? Święta miałam ŚWIĘTNE!!!!! :DDDDD


P.s.: Wybaczcie mi jakość - nie chciało mi się skanować, bo to długo trwa, więc pstryknęłam telefonem.

środa, 24 stycznia 2018

Całkiem nowe farbki...

...kupiłam sobie.

36 kolorów! Pięknych jak nie wiem co! 

No, wiem: farbki jak farbki - nie ma się czym podniecać. Ale miło jest mieć takie nowiutkie, nieskalane i pachnące. Tyle, że w tym zestawie są jeszcze dwie złote i srebrna. Niby miałam już takie metaliczne, ale te są wyjątkowe: jak się nimi maluje, to widać jak żyją, poruszają się, a drobniutkie ziarenka miki (chyba miki - nie wiem z czego się to robi?) przepływają z miejsca w miejsce z każdym pociągnięciem pędzla. Wiem, że tak jest, bo zaczęłam używać okularów i widzę :D

No więc, jak widać, nieskalane nie pozostały te farbki za długo. Zwłaszcza, że Książę Małżonek pozwolił mi zagarnąć arkusz czarnego papieru, który już nie nadawał się do zdjęć. Ale mogłam z niego wygospodarować całe mnóstwo małych karteczek. I nie mogłam się powstrzymać: zrobiłam sobie kilka dni temu przerwę w pracy i w tej przerwie (uczę się je robić) naruszyłam dziewiczość farb :D


Nie ma w tym roku przyzwoitej zimy: takiej z trzaskającym mrozem, śniegiem po kolana i głodnymi gośćmi wokół karmnika. Mówiąc prawdę jest tak wstrętnie, że nawet koty więcej siedzą w domu niż na dworze. Śnieg pojawia się na moment, ale zaraz topnieje i jest jeszcze paskudniej niż było. I z tego wszystkiego zaczęłam już strasznie tęsknić za wiosną, za kwitnącymi gałązkami pełnymi owadów, za słowikami w bielusieńkich krzakach tarniny. I mam nadzieję, że jeszcze w tym roku kolczaste chaszcze nie będą przeszkadzać żadnemu Nemrodowi z koparką i planem zagospodarowania przestrzennego. Niestety: pachnąca tarnina z rozśpiewanym słowikiem przegrywają konkurencję z zapachem i brzękiem kasy. Chyba będę musiała posadzić kilka krzewów w swoim ogródku :)

wtorek, 23 stycznia 2018

Tak sobie marudzę

Zmęczyłam się.

Zrobiłam sobie przerwę w pracy: smarowałam na świstku, na którym wcześniej sprawdzałam kolory farb. Mazałam i mazałam - fajnie było. Znikąd wylazł szary zając. Siedział i czekał.

Czasem zające spotykałam łażąc skrajem poligonu, niedaleko naszego domu. Na wiosnę urządzały sparringi, a latem przemykały z szelestem, niewidoczne, schowane w wysokiej trawie, rosnącej u stóp olbrzymich topól. Od wczesnej wiosny słychać było stamtąd szalone ptasie popisy, a w maju, w topolowych koronach, wilgi wyśpiewywały jak oszalałe. Masy srebrzystych listków szumiały jakby biły im brawa i błyskały, rzucając na piaszczystą drogę świetlne "zajączki". 

Zając na skrawku papieru czekał aż ruszę odwłok z krzesła i wyjdę z domu. Wyszłam. Strasznie dawno nie wychodziłam. Podreptałam zwykłą drogą, wylazłam na górkę i zaklęłam brzydko: śliczne, szumiące topole zniknęły - wycięto je! Zostały pojedyncze smętne kikuty. I tak mi teraz źle i przykro.

Mam nadzieję, że jednak będę jeszcze słyszeć wilgi, a czasem spotkam walczące zające. I że ptasi drobiazg nie obrazi się na zawsze i jednak będzie mi robił pobudkę o trzeciej nad ranem.

Mówią, że nadzieja matką głupich, ale każda matka kocha swoje dzieci :)


No to zostawiam tu tego czekającego zająca. Niech wygląda wiosny.