Zrobiłam sobie przerwę. Na herbatę.
Idąc z parującym kubkiem, rzuciłam okiem na wieszak................ Zgroza! Wygląda dokładnie tak samo, jak kiedyś wyglądał wieszak w domu moich Rodziców: gigantyczna pryzma kurtek, kurteczek, płaszczy, polarów, szali, kominów, czapek i beretów. Czasem mam wrażenie, że jedyne co sprawia, że cały ten nabój nie runie, to skutek jakiejś autochtonicznej siły grawitacji: ten straszliwy kłąb okryć wszelkiego typu zaczyna żyć własnym życiem (któregoś dnia zacznie sam pełzać).
Uznałam, że upranie kurtek „terenowych” (czyli tych, w których łazi się po krzakach z aparatem) zmniejszy nieco zagrożenie i w pocie czoła wywlokłam wspomniane - brudne, zabłocone i, niestety, z pełnymi kieszeniami skarbów. Włożenie ręki do kurtki „terenowej” wymaga hartu ducha, odwagi i ostrożności :DDDDDD Na szczęście tym razem heroizm nie był konieczny: nie biegałam z wrzaskiem, machając rękami i nie wzdrygałam się z obrzydzeniem. Zawartość kieszeni okazała się niegroźna :DDDDDD
I zapomniawszy o kurtkach i pralce, przy herbacie, spożytkowałam kieszeniowe znaleziska :DDDDDD