No i pojechaliśmy do Pasterki.
Wyjechaliśmy o 23.00, zabierajac po drodze Sebastiana, który, jak my, poczuł głód zdjęć :D
Jak bardzo czlowiek może być wygłodniały? :DDDD
Dojechaliśmy na miejsce o 5.00 rano i stanęliśmy na parkingu. Wyraziłam głośno rozczarowanie, że nie ma Jurka Kota, który akurat przebywał w okolicy.
I wykrakałam! :DDD Ledwo skończyłam mówić pojawił się Jurek :D Nawet zdziwiony nie był, że nas widzi :D
Wiewiórka czyli Kot? :D
Pomaszerowaliśmy w mgłę.
Spociłam sie strasznie: cała droga w górę była niemiłosiernie oblodzona i zaśnieżona, a temperatura znacznie wyższa niż się spodziewałam. Doczłapałam sie za chłopami na Szczeliniec i, niestety, rozczarowania pogodą nie było: tak jak się spodziewałam było jak w szklance z mlekiem.
Anus mundi - czyli gdzie nas miała pogoda w czasie pobytu w Pasterce :D
Sebastian, w amoku, latał od krzaczka do krzaczka i pstrykał zdjęcia ( nie był na prawdziwym plenerze już całe lata - biedak). Jerze wyrażały głośno krytykę dla entuzjazmu Seby i jego statywu. Potem zaczęliśmy wymyślać durne wierszyki:
Idzie Kasia borem, lasem,
cieżki statyw ma za pasem.
Ze zmęczenia ledwo zipie,
Na Jerzego ciężko łypie.
Reszty nie bedę przytaczać - poziom był zbliżony, a dobór słów niecenzuralny i nie nadający sie do publikowania :D Wszystkie wierszyki były złośliwe, a większość wyrażała dezaprobatę dla zastanych warunków pogodowych, ew. dla możliwości fizycznych pozostałych, męskich uczestników pleneru. Zresztą co się dziwić, że z rozpaczy pletliśmy co ślina na zmarznięty jęzor przyniosła: Szczeliniec stał w takiej chmurze, że pobłądziliśmy i mało brakowało, a wleźlibyśmy do Piekiełka zamiast tarabanić się do schroniska.
Dowód kompletnego zdurnienia kompletu fotografujących :DDD
Wygłupy sięgnęły zenitu i wszędzie gdzie się dało, zamiast robić zdjęcia , robiłam śnieżne anioły (co przy kompletnym braku światła było całkowicie uzasadnione). Spodnie służyły mi za sanki i zamiast pokonywać trasę jak Pan Bóg przykazał - per pedes apostolorum - gdzie tylko mogłam zjeżdżałam na siedzeniu :D Dawno się tak dobrze nie ubawiłam :D
Sfrustrowany Ukochany :DDDD
W końcu dotarliśmy do schroniska i wypiliśmy morze herbaty. Jeden z gości zażądał "tego co ostatnio" i poszedł ........ odśnieżać! :D Stwierdzil, ze ruch mu sie przyda, a "to co ostatnio" okazało się być powalającym cocktailem z piwa, rumu i innych płynów :D
W Pasterce Panowie odpadli po gorącej zupie (polecam: gulaszowa gotowana osobiście przez gospodarza Pasterki czyli Przemka - PYSZNA):D. Pospali się na ławkach w sali jadalnej :D Niestety, kolejny, niedzielny, świt też się nie udał. I dobrze. W nocy Jerzy i Seba pokazali co potrafią i wydawali z siebie takie dźwięki jak przy szczególnie trudnym oddtykaniu rury :DDD Byłam niewyspana. połamana i zła, ale niedługo :D
Poszliśmy sobie ostatni raz na Szczeliniec powiedziec "do widzenia - czekajcie na nas w kwietniu" i ruszyliśmy do domu.
Poniżej jedyne 3 minuty światła :D
A tu już światła zabrakło - trudno :)
Czekam na zdjęcia od Seby: jak w końcu przyśle, to tu wetknę.
Wyjechaliśmy o 23.00, zabierajac po drodze Sebastiana, który, jak my, poczuł głód zdjęć :D
Jak bardzo czlowiek może być wygłodniały? :DDDD
Dojechaliśmy na miejsce o 5.00 rano i stanęliśmy na parkingu. Wyraziłam głośno rozczarowanie, że nie ma Jurka Kota, który akurat przebywał w okolicy.
I wykrakałam! :DDD Ledwo skończyłam mówić pojawił się Jurek :D Nawet zdziwiony nie był, że nas widzi :D
Wiewiórka czyli Kot? :D
Pomaszerowaliśmy w mgłę.
Spociłam sie strasznie: cała droga w górę była niemiłosiernie oblodzona i zaśnieżona, a temperatura znacznie wyższa niż się spodziewałam. Doczłapałam sie za chłopami na Szczeliniec i, niestety, rozczarowania pogodą nie było: tak jak się spodziewałam było jak w szklance z mlekiem.
Anus mundi - czyli gdzie nas miała pogoda w czasie pobytu w Pasterce :D
Sebastian, w amoku, latał od krzaczka do krzaczka i pstrykał zdjęcia ( nie był na prawdziwym plenerze już całe lata - biedak). Jerze wyrażały głośno krytykę dla entuzjazmu Seby i jego statywu. Potem zaczęliśmy wymyślać durne wierszyki:
Idzie Kasia borem, lasem,
cieżki statyw ma za pasem.
Ze zmęczenia ledwo zipie,
Na Jerzego ciężko łypie.
Reszty nie bedę przytaczać - poziom był zbliżony, a dobór słów niecenzuralny i nie nadający sie do publikowania :D Wszystkie wierszyki były złośliwe, a większość wyrażała dezaprobatę dla zastanych warunków pogodowych, ew. dla możliwości fizycznych pozostałych, męskich uczestników pleneru. Zresztą co się dziwić, że z rozpaczy pletliśmy co ślina na zmarznięty jęzor przyniosła: Szczeliniec stał w takiej chmurze, że pobłądziliśmy i mało brakowało, a wleźlibyśmy do Piekiełka zamiast tarabanić się do schroniska.
Dowód kompletnego zdurnienia kompletu fotografujących :DDD
Wygłupy sięgnęły zenitu i wszędzie gdzie się dało, zamiast robić zdjęcia , robiłam śnieżne anioły (co przy kompletnym braku światła było całkowicie uzasadnione). Spodnie służyły mi za sanki i zamiast pokonywać trasę jak Pan Bóg przykazał - per pedes apostolorum - gdzie tylko mogłam zjeżdżałam na siedzeniu :D Dawno się tak dobrze nie ubawiłam :D
Sfrustrowany Ukochany :DDDD
W końcu dotarliśmy do schroniska i wypiliśmy morze herbaty. Jeden z gości zażądał "tego co ostatnio" i poszedł ........ odśnieżać! :D Stwierdzil, ze ruch mu sie przyda, a "to co ostatnio" okazało się być powalającym cocktailem z piwa, rumu i innych płynów :D
W Pasterce Panowie odpadli po gorącej zupie (polecam: gulaszowa gotowana osobiście przez gospodarza Pasterki czyli Przemka - PYSZNA):D. Pospali się na ławkach w sali jadalnej :D Niestety, kolejny, niedzielny, świt też się nie udał. I dobrze. W nocy Jerzy i Seba pokazali co potrafią i wydawali z siebie takie dźwięki jak przy szczególnie trudnym oddtykaniu rury :DDD Byłam niewyspana. połamana i zła, ale niedługo :D
Poszliśmy sobie ostatni raz na Szczeliniec powiedziec "do widzenia - czekajcie na nas w kwietniu" i ruszyliśmy do domu.
Poniżej jedyne 3 minuty światła :D
A tu już światła zabrakło - trudno :)
Czekam na zdjęcia od Seby: jak w końcu przyśle, to tu wetknę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz