Jeszcze przedwczoraj byłam w Kairze.
Ostatni raz przejechałyśmy się ze Sławką kairskim autobusem. Poszłyśmy na Cytadelę i do starej dzielnicy z przepięknymi meczetami. Ostatni raz odwiedziłyśmy suk i wypiłyśmy pachnącą, mocną i słodką herbatę.
Wieczorem przyjaciele Sławki urządzili imprezę w stacji, a później Sława i Fabian - jej kolega (tak wygłupiał się w taksówce, że rozbroił nawet kierowcę, a ja śmiałam się jeszcze w samolocie), odwieźli mnie na lotnisko.
Znowu mogłam podziwiać przecudowny, nocny Kair. Chyba żadne inne miasto nie jest tak piękne i błyszczące jak to. Mimo całego brudu, smogu, zza którego nie widać panoramy z Cytadeli, śmieci na ulicach i powietrza, od którego kaszlałyśmy jak zepsuty diesel, chciałabym tam jeszcze kiedyś wrócić.
I już zaczynam tęsknić.
Przyjechałam do Poznania.
Jerzy odebrał mnie z umówionego miejsca i natychmiast stwierdził, że najpierw zabiera mnie na obiad. Do nowej, kilka dni temu otwartej, restauracji Goko. Było pysznie, a Mój Mężczyzna wygłupiał się jedząc ... pałeczkami :DDD Ale to nie koniec: zaczęły dzwonić telefony, a Jerz, najpierw gadając z rozmówcą szyfrem, stwierdził, że to nie koniec atrakcji - teraz jedziemy do kina. Zaczęłam się załamywać - byłam już tak zmęczona, że chciało mi się płakać. Potem jeszcze jakieś zakupy. Najwyraźniej miałam nie dotrzeć do domeczku.
W domu WIELKA NIESPODZIANKA!
Jerzy, nie śpiąc przez kilka nocy, wyremontował pokój Zosi i naszą sypialnię!
Mój Ukochany zrobił w naszym pokoju totalną rewolucję. Mamy teraz ogromną, wygodną szafę z lustrami, przepiękny porządek (uczyniony przez Pryszczatą Świnkę - Dominikę, która tydzień spędziła w szpitalu i zamiast leżeć, umęczyła się z niespodzianką dla mnie - to ona opóźniała nasz powrót do domu) i ciemnoczerwone, nastrojowe ściany oraz dopasowane do tego wszystkiego firanki.
Mam cudowną rodzinę.