Po mrożącej krew w żyłach podróży taksówką na dworzec kolejowy (bagaże, nie przypięte, na dachu samochodu przy szybkości 140 km/h) wsiadłyśmy do wagonu pierwszej klasy, jadącego do Aleksandrii.
Dojechałyśmy na miejsce i pierwszą napotkaną atrakcją okazały się być moje........ nogi. Po pięciu dniach intensywnego joggingu po Kairze, cztery godziny w pociagu okazały sie zabójcze i sprint z walizką skończył się ostrym bólem, przykórczem mięśni i płaczem.
Nogi zwalczyłam. I koniec. Tyle do zobaczenia, a ja mam siedzieć w miejscu? NIGDY W ŻYCIU!!!!!
Wieczorem pierwszy spacer po mieście w towarzystwie Joanny i Kuby do wybrzeża. Kuba zna tu wszystkich w okolicy. Witają go wszyscy spotkani ludzie w dzielnicy, a dzieciaki go uwielbiają: gra z nimi w piłkę.
Następnego dnia zostałam zabrana na wykop. W centrum miasta widnieje wielka dziura w ziemi, a w niej pracują polscy archeolodzy. Między innymi Sławka, Joanna, Kasia i Jakub. Z polskich akcentów mam tu jeszcze ........ dudki i pliszki :DDDDDDDD Mieszkają w ruinach i wyżerają robale z trawnika. Nie boją się wcale.
W piątek zrobiliśmy sobie wycieczke do Wadi Natrun. Do koptyjskich klasztorów. Piękne miejsca i przedziwne historie świętych.
Dojechaliśmy najpierw autobusem, a potem tuk-tukiem :DDDDDD - śmiesznym pojazdem skonstruowanym z motocykla. Władowaliśmy się do tego ustrojstwa i przemieściliśmy ciała do pierwszego z klasztorów. Później korzystaliśmy z uprzejmości koptyjskich pielgrzymów, których tego dnia było tu mnóstwo. Byli tak mili, ze specjalnie zbaczali z drogi, żeby nas dostarczyć do upatrzonego miejsca.
Tak sobie myślę, że dziwni musieli być ci mnisi: dobrowolnie osiedlić się na środku niczego? Hm.
Wczoraj, za to, główną atrakcja dnia było moje ......... zgubienie się w mieście. W sumie, w końcu się odnalazłam, ale pomieszało mi się dokładnie wszystko: wąskie uliczki z wymieszaną i koszmarnie zaniedbaną, kolonialno-współczesną zabudową, sklepiki, uliczne warsztaciki, przekupnie..... Wszystko, wszystko. Dotarłam pod dom i ...... popłakałam się. Wprawdzie dość szybko przestałam, bo w planach była wyprawa na aleksanryjski suk, ale Kasia pożyczyła mi mapę Aleksandrii i dziś już nie zginęłam. To miasto ma ponad 5 milionów mieszkańców! Chyba czuję się troszeczkę usprawiedliwiona.
Suk Aleksandyjski jest miejscem niezwykłym i przedziwnym, a do dobrego tonu należy targowanie się do upadłego ze sprzedawcą. Kuba i Sława osiągnęli w tym chyba poziom mistrzowski i chustki, które początkowo oferowano nam za 40 egipskich funtów kupiliśmy za 15, a z sukienką, którą upatrzyła sobie Sławka, właściciel sklepu biegł za nami jak perszing.
Dziś znowu udręczyłam Joannę pytaniami o mozaiki, a potem poszłam do Cmentarza Łacińskiego. Piękne, ciche i niesamowite miejsce w centrum miasta. Ukryte za wysokim białym murem jest enklawą ciszy i spokoju. I dudków :DDDDDDD Mam wrażenie, ze są tu wszędzie i z zapałem eksterminują miejscowe robale, które tu osiągają rozmiary małego czołgu.
Bardzo tu jest niezwykle w tej Afryce. Tu wszystko jest bardziej: kolory, słońce, temperatury, choroby, ludzie, rośliny. Zwykłe doniczkowe kwiatki, które smętnie u nas wegetują w za małych doniczkach, robią tu za ogromne drzewa. Fikusy, hibiskusy, szeflery, figowce i każde inne zielsko jest wybujałe do niemożebnej wielkości, a rośnie sobie zwykle na środku chodnika dla pieszych i uniemożliwia przejście. Prócz narodowego sportu Egipcjan czyli slalomu między jadącymi autami, nauczyłam się także nie korzystać z ciągów pieszych, a za to, jak Aleksandryjczycy i Kairczycy, tworzyć trzeci, pieszy pas ruchu :DDDDDDDDD
A jutro...... Zobaczę co jutro :DDDD Może znowu uda mi się dopaść komputer :DDDD
Kasiu, paskudnie, strrrasznie ci zazdroszczę. pamiętaj zabrać mnie w kieszonkę jak pojedziesz do tej Afryki raz jeszcze kiedyś :)
OdpowiedzUsuńi czekam na zdjęcia twoje, bo moja wyobraźnia jakoś nie daje rady ;)
bosze, bosze!!! jak ja zazdroszczę tych wykopalisk!! blagam, wszyściuchno fotografuj a potem wklejaj na bloga, albo zrób nowego bloga tylko na to, albo nagraj na płytę i wyślij ;DDD
OdpowiedzUsuń