Sindbad Żeglarz snuje się za mną strrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrasznie. Diabeł Morski kusi okrrrrrrrrrrrrrrropnie. A ja czytam Leśmiana i coś tam sobie smaruję. Z różnym skutkiem, ale za to w upojeniu :DDDDDDDDDD Albo upaleniu :DDDDDD Shishą :DDDDDDDDDD
Spróbowałam pierwszy raz w życiu tego specjału u Przyjaciółki . Po wspólnym wypaleniu fajki wodnej (nadzwyczaj ciekawe doświadczenie, zważywszy na to, że nie palę), obejrzeniu fantastycznej kolekcji sudańskiego rękodzieła i pięknej ceramiki (Przyjaciółka jest archeologiem) oraz potężnej ilości zdjęć z Afryki - Diabeł Morski znowu doszedł do głosu.
Natycha mnie ten Diabeł Morski strasznie - przestrasznie. Pan Leśmian napisał książkę niezwykłą. Nie musiałam nawet pożyczać jej od Taty - znalazłam na bardzo pożytecznej stronie Uniwersytetu Gdańskiego.
Najpierw obrazek do Przygody Pierwszej, w której Sindbad zachowuje się silnie nieekologicznie i kaleczy wieloryba, gamoń jeden nieuświadomiony:
„Gdy dotknąłem stopą gruntu wyspy, zdziwiony byłem jego miękkością i sprężystością. Miałem wrażenie, że grunt ten jest żywy i że życie w nim nieustannie pulsuje. Przyłożyłem ucho do ziemi i posłyszałem równomierne odgłosy czy też pukania, podobne do bicia serca.
[...] Marynarze zaopatrzyli się w chrust, w pale, a nawet belki, których pod dostatkiem było na okręcie. Rozłożyli ognisko, ażeby upiec kartofle. Wkrótce ognisko wybuchło wesołym, błękitnawozłotym płomieniem, w którym kędzierzawiły się ruchliwe kłęby burego dymu. Ponieważ nie miałem drzewa i nie mogłem ogniska rozłożyć, wyjąłem z kieszeni nóż podróżny i z lekka zanurzyłem go w ziemi, ażeby zbadać dziwny grunt wyspy.
Ledwo dotknąłem gruntu ostrzem swego noża, a natychmiast trysnęła mi w twarz krew zimna, lecz purpurowa.
Zdziwiło mnie to zjawisko! Przyszedłem do wniosku, iż zapewne niektóre wyspy posiadają grunt krwisty. Tymczasem dym z ogniska buchał coraz gwałtowniej. Chrust i drzewo rozżarzyły się tak, że upał i żar od głowni napełnił Ciszą Morską przejęte i stężałe powietrze.
Spojrzałem w stronę ogniska i zauważyłem, że grunt wyspy, jego żarem i płomieniem dotknięty, zaczyna skwierczeć i syczeć boleśnie, jakby go żywcem smażono lub pieczono.
I rzeczywiście, zapach smażonej czy też pieczonej ryby napełnił naraz powietrze.”
Zgrrrrrrrrrrrroza. Zieloni mieliby tu coś do powiedzenia ;DDDD
Fascynuje mnie fakt pieczenia kartofli przez marynarzy - czyżby już za czasów Sindbada arabscy żeglarze docierali do Ameryki? Ale mniejsza o to - bajka jest przednia :DD Za to w Przygodzie Drugiej przyroda atakuje Sindbada: Ptak Rok zanosi go do Diamentowej Doliny (należy zaznaczyć, że Sindbad znowu zachował sie kretyńsko i zeżarł jajo Ptaka Roka ;DDD- cholesterol mu na pewno podskoczył i dobrze mu tak :DDDD), a tutaj:
„Uczułem nagle, że pokład diamentowy, na którym stoję, zaczyna się poruszać i zachwiewać pod moimi stopami. Po chwili całe dno kotliny zachwiało się w swych posadach. Jednocześnie posłyszałem jakieś pokątne syki i ujrzałem znienacka atłasowopołyskliwe, ozdobione pręgowatym ornamentem łby wężów jadowitych, które się społem i kolejno wysnuwały z dna kotliny, spod natłoku rozjarzonych w księżycu diamentów. Widok ów przejął mnie dreszczem wstrętu i zgrozy. Wyznam szczerze: zbladłem i struchlałem. Cofnąłem się ku skalnym ścianom kotliny i szczęśliwym trafem wykryłem w nich grotę, przywaloną olbrzymim głazem. Uczyniłem wysiłek nadludzki, aby nieco uchylić głazu i przeniknąć do wnętrza groty. Gdym był już we wnętrzu i gdy głaz na nowo wejście do groty szczelnie przesłonił, odetchnąłem radośnie, dziękując Allachowi za nagłe zbawienie. Ciekawość jednak kazała mi z lekka uchylić głazu, aby spojrzeć na okropne węże przez szczelinę, której zbytnia wąskość wzbraniała wężom dostępu. To, com ujrzał, przeszło wszelkie moje oczekiwania. Ujrzałem cud, ale cud potworny i straszliwy! Tłum wężów, jaskrawo oświetlonych blaskiem wylękłego księżyca, snuł się po dnie kotliny unosząc ku górze łby i prostując smukłe, na kształt potwornych łodyg, tułowie. Zdawało się, iż dno kotliny porosło nagle tysiącem żywych, ruchomych, sprężystych badyli, które miarowo chwiały się na wietrze. Przyglądając się uważniej spostrzegłem, że owe dziwaczne, wzwyż na ogonach klęczące węże przystrojone są w szereg obcisłych pierścieni i sygnetów. Cały tłum wężowy, wsparty na diamentach, zdawał się kołysać rytmicznie. I były chwile, gdy wszystkie na raz węże nieruchomiały niby przedmioty strojne, lecz martwe; i wówczas dzięki smukłości tych przedmiotów zdawało mi się, że mam przed sobą jakiś zbytecznie gęsty las fletów, pionowo w ziemi utkwionych. Zrobiłem właśnie owo spostrzeżenie, gdy nagle posłyszałem wyraźnie, że z gardzieli nieruchomych wężów dobywają się zwolna dźwięki fletowe.”
C.D.N. - mam nadzieje :D
też mam nadzieję, że CDN :)
OdpowiedzUsuństrasznie jakoś tu mnie pełno ostatnio na Twoim blogu, czas się zająć swoim blogiem, że o pracy nie wspomnę ;)
Ależ wcale nie jest tu Ciebie za dużo - absolutnie nie :D Witam Cię tu zawsze z przyjemnością :D
OdpowiedzUsuńA na bloga tez zaglądam systematycznie :D