niedziela, 31 stycznia 2010
sobota, 30 stycznia 2010
Kamuflaż
czwartek, 28 stycznia 2010
Oczekiwanie
Nieważne. Ważne, że jest już koniec stycznia, dzień jest już dużo dłuższy, a za chwilę przyjdzie ciepło i zacznę zaglądać pod gruszkę koło domu czy już obudził się żółciutki rannik - pierwszy zwiastun wiosny. Póki co staram się cieszyć śniegiem.
Dziś przyszło mi do głowy, że właściwie ten zimowy sen wszystkiego dookoła, to tylko pozory. Pod śnieżną kołderką żyje ziemia, a z nią nasiona, cebulki, owady i całą masa innych stworzeń. Niektóre jeszcze śpią, a inne już się obudziły (jak mrówki u nas w domu :DDDDD) i tylko czyhają na ciepło i słońce.
A gawrony nasłuchują co piszczy pod śniegiem :DDDDDD
środa, 27 stycznia 2010
Gawronie - ja cię lubię, a ty mnie :D
Stąpa dzielnie, pierś wypina,
jeszcze go się humor trzyma.
Bardzo lubię gawrony - baaaaardzo.
Jak jeździłam do szkoły autobusem, to obserwowanie gawronich zwyczajów nie pozwalało umrzeć z nudów. Raczej umierałam ze śmiechu :DDDD Łaziły dostojnie - kiwając się na boki, jak starsi panowie: w melonikach i z rękami z tyłu na surducie. Wypatrywały różności na trawnikach. Przynosiły orzechy nad jezdnię i spuszczały pod koła samochodów, żeby je rozbić :D. Albo zalecały się do gawronich dam, wypinając pierś, latając na piechotę z rozczapierzonymi nad głową skrzydłami i wrzeszcząc w niebogłosy :DDDDD.
Kilka dni temu, wracając skądś, zauważyliśmy całą gawronią kolonię, okupującą szpaler topoli - przyleciały na noc i obsiadły setkami drzewa. Próbowałam zrobić jakieś sensowne zdjęcie, ale jakoś nie umiałam. Za to spróbowałam dziś namalować gawrony :DDDDD
Errata:
Po umieszczeniu powyższego posta dostałam od Joli, mazurskiej Przyjaciółki Wszystkich Żyjątek, fantastyczny list pt.:
„...bardzo rzadko jest mowa o gawronach :-)”
Wiesz co, Kasiu? Myślę, że ta piosenka jest tak naprawdę o gawronach (chodzi mi o tekst, a nie podtekst ;-)), tylko Młynarskiemu pomyliły się gatunki ;-).
bardzo rzadko jest mowa o wronach,
a ja mam taki gust wypaczony,
że lubię wrony.
Los im dolę zgotował nieletką,
cienką gałąź i marne poletko,
czarne toto i w ziemi się dłubie,
a ja je lubię.
Gdy na polu ze śniegiem wiatr wyje,
żadna wrona przez chwilę nie kryje,
że dlatego na zimę zostają,
że źle fruwają.
Ale wrona, czy młoda, czy stara,
się do tego dorabiać nie stara
manifestów ni ideologii,
i to ją zdobi...
Gdy rozdziawią dziób, wiedzą dokładnie,
że ich głosy brzmią raczej nieładnie,
lecz nie wstydzą się, i nie tłumaczą,
że brzydko kraczą.
I myśl w głowie nie świta im dzika,
by krakaniem udawać słowika,
by krakaniem nieść sobie pociechę,
i to jest w dechę…
Żadna wrona się także nie łudzi,
że postawi ktoś stracha na ludzi,
co na wrony i we dnie, i nocą
czyhają z procą.
Wrony fruną z godnością nad rżyskiem,
jakby dobrze im było z tym wszystkim,
i w tym właśnie zaznacza się wronia
autoironia.
Nie udają słodyczy nieszczerze,
mężnie trwają w swym szwarccharakterze,
nie składają w komorę zasobną,
jak więcej dziobną.
Wiedzą, że mimo wszelkie przemiany,
nie wyrosną na rżysku banany,
nie zamienią się w kawior pędraki,
bo układ taki…
bardzo rzadko jest mowa o wronach,
a ja mam taki gust wypaczony,
że lubię wrony.
Los im dolę zgotował nieletką,
cienką gałąź i marne poletko,
czarne toto i w ziemi się dłubie,
a ja je lubię...
Nb na jakimś recitalu - zaraz po upadku komuny - Młynarski opowiadał, że parę lat wcześniej dostał list od ornitologa, który wyjaśniał, że tak naprawdę to nasze wrony odlatują na zimę na Węgry. A do nas przylatują wrony ze Związku Radzieckiego. Młynarskiego to zainteresowało i postanowił, że zawsze po zaśpiewaniu tej piosenki będzie podawał tę informację. Ale musiał ją ocenzurować i --- cenzor się nie zgodził, bo jak stwierdził, "takich informacji ujawniać nie wolno" ;-). ”
wtorek, 26 stycznia 2010
Na całej połaci - śnieg

Na siostry i braci - zimowy plakacik - śnieg - śnieg.
Tak wygląda Karłów ze Szczelińca o godzinie 6.oo rano. Cichutko, spokojnie - wszyscy śpią. Tylko "jacyś kretyni" :DDDDDD włażą od piątej z plecakami i statywami po oblodzonych i zaśnieżonych schodach. Ci kretyni to: Jerze czyli Mój Już Mąż Jerzy i ja, Jurek Kot, o którym pisałam już przy okazji poprzedniego wpisu o pobycie w Pasterce oraz Gerczak czyli Karol Woźniakowski :)
No, ale za to można zobaczyć takie rzeczy:

A troszkę później wstające słońce robi człowiekowi przyjemność, malując cały świat na różowo :DDDD Widać słońce ma od rana dobry humor :DDDD

A jak się ma dobry humor, to ma się też ochotę na lody malinowe:


Szadź pokryła koronkami wszystko: świerki, domy i buki. Bukom w koronkach bardzo do twarzy.


Takie są widoki ze Szczelińca na wschodnią stronę. A jak już słońce wyszło, i postanowiło nam uniemożliwić dalsze szaleństwa w 20 stopniowym mrozie, zaczęliśmy się przedzierać dalej:

Panowie pobiegli, każdy w swoją stronę wyżywać się zdjęciowo, a ja, biedna sierota bez wyczucia kierunków..... zabłądziłam między skałkami :DDDDD Jak zwykle :DDDDDD
Jak zwykle też próbowałam zobaczyć mysikróliki, których tu pełno, ale - jak zwykle - tylko je usłyszałam. Prócz śladów malutkich mysikróliczych łapek, były też tropy saren i lisów. Można było też zobaczyć.......... smoka :DDDDDDDDDDDDDDD

Szadź rośnie wszędzie - nawet na płotkach ustawionych w rezerwacie:



Konkluzja Gerczaka, który spędza w Kotlinie Kłodzkiej zimowe ferie z rodziną i spotkaliśmy się z nim na Szczelińcu: Trzeba być debilem żeby wymyślić sobie takie hobby jak nasze :DDDDDD
Ale chyba nie zamieniłabym tego hobby na inne.
Nawet biorąc pod uwagę powrót do domu z popsutym ogrzewaniem w samochodzie :DDDDDD
p.s.: Jerzy pozwolił umieścić linkę do diaporamy, w której są zdjęcia wyłącznie ze Szczelińca - muzyka Jan Garbarek :) Oto "Chwile" :)
czwartek, 21 stycznia 2010
Gdy pada śnieg bim-bom...
Uch................
I mróz.
I migrena. Znowu.
Dlaaaaaaaaaaaaaczego?????????????????
Marudzę. Znowu. Nie lubię siebie marudzącej. Zwłaszcza, że powinnam być zadowolona: wczoraj z Moim Już Mężem (;DDDD) i Kumplami powiesiliśmy CAŁĄ WYSTAWĘ i, przy okazji, potłukliśmy tylko jedną szybę :DDDDDD I w dodatku Już Mąż kupił mi kubki w kwiatki o pojemności Atlantyku. I Świnka nie marudzi dziś drastycznie (poza awanturą o wywaloną masę solną - zrobiłam jej cały wagon według nowej receptury - teraz skrobię podłogę, deski do krojenia, stół i Świnkę).
Znikam stąd. Wypiję jeszcze jedną kawę z mojego nowego kubka i zrobię pranie. Może przestanę marudzić?
środa, 20 stycznia 2010
Buahaha!!!!!!
Ja też maluję malunki. I to nie tylko na twarzy mojego nieletniego potomstwa :DDDDD

P.S.: Najmłodsza Świnka, jak była całkiem niewielkim Prosiątkiem, mówiła na mnie "Mosisia" i nikt, ale to zupełnie nikt, nie wiedział o co dziecku chodzi? Kiedyś, po raz kolejny, oglądaliśmy Shreka i dziecko, przeszywającym sopranikiem, wrzasnęło: MOSISIA!!! na widok .... smoczycy :DDDDDDDD
piątek, 15 stycznia 2010
czwartek, 14 stycznia 2010
Come back koteczka
I tak jakoś znowu zaczął padać śnieg, a kot siedział za oknem i komunikował, że wykonał czynności fizjologiczne i jest gotów wrócić do domu.
Dlatego dziś Homer w entourage'u zimowym

środa, 13 stycznia 2010
Nie Mruczek, nie Burek.....
Tylko Czerwony Kapturek :D

I całkiem byłam z siebie zadowolona. Hm.........
Ale nie długo - niestety :DDDDD. Hmmm.......
Bo tak jakoś mało spektakularnie mi wyszło straszenie tym wilkiem. Zachowawczo. Tak, to się straszy dorosłych. Dorośli zwykle boją się tego co ukryte, albo starannie ukrywają, to czego się boją. I ten tu wilk taki ukryty jest. A to nie tak ma być.
Bo ja myślę, że bajki zostały wymyślone po to żeby ostrzegać i straszyć.
We wszystkich bajkach - niezależnie od tego czy to są bajki Panów Grimm czy bajki Pana Charlesa Perrault (jedne i drugie zresztą okropne i drastyczne, i pochodzą z przekazów i podań) - ostrzega się słuchacza przed złem. Są w bajkach wilki, Baby Jagi, złe macochy. Jest zawiść, pycha, są morderstwa i szachrajstwa - zło w różnej postaci. I to wszystko dla dzieci. Bo dziecko powinno się bać. Oczywiście w granicach rozsądku - nie wolno w dziecku budzić lęków. O nie.
Tylko po co?
Bo strach jest zdrowy. Po prostu.

Wilk straszy tu spektakularnie. Zęby ma na swoim miejscu, wzrok paskudny i z paszczy na pewno mu jedzie jak ta lala. I dziecko zastanowi sie dwa razy zanim obdarzy zaufaniem kogoś obcego.
I tak ma być.
A zresztą dzieci uwielbiają się bać :D
Pięć dni w Niebie :D
Byliśmy w Niebie :DDD
W Niebie, na każdej miedzy, rosną kaliny, wabiące ptaki. A gile przylatują stadkami pod samo okni powiedzieć "dzień dobry" :D


Pogoda w Niebie bywa piękna - choć niekoniecznie dla nas :DDDD



W Niebie rosną bukowe lasy.



W Niebie nigdy nie jest nudno i nie chodzi się prosto - zawsze tylko w górę i w dół :DDD, bo Niebo jest w Beskidzie Wyspowym :DDDD A tu nawet wioski mają niebiańskie nazwy :D, np. WOLA SKRZYDLAŃSKA :D Prawda, że anielska nazwa? I zgodnie z nią jedzenie było tu cudowne :DDD Grzybki: rydze i prawdziwki, prawdziwy, własnoręcznie wędzony baleronik (widziałam jak się to robi), cudowne pierogi (pomagałam kleić :D). Do tego zmieniłam zdanie: niebo nie musi koniecznie pachnieć czosnkiem - może mieć woń cynamonu, bo dają tu ludziom cudowne ślimaczki drożdżowe z cynamonem :D
Rządzą tu Beata i Jurek - pogodni, cudowni ludzie, a nimi opiekują się Anioły Stróże, dwa wesołe psy: Foka i Zmorka (która, nomen omen, jest czarna jak smoła, a charakter ma nieziemski - ona umie się uśmiechać :)
I wiecie co? Niezależnie od parszywej pogody spędziliśmy fanatastycznego Sylwestra :D - dziekuję Beato i Jurku :D

A mnie głupio, bo nie zrobiłam zdjęcia Jurkowi ani Zmorze.