Książę Małżonek wrócił do domu.
"Moja baza wirusów została zaktualizowana" - oświadczył. Po czym zmienił odzież z "kościółkowej" na mniej oficjalną, zażądał "czegoś od bólu głowy" i ......poległ. Na miesiąc.
Właściwie polegliśmy oboje. Mówiąc krótko: zostaliśmy przetestowani i legalnie ukoronowani. Leżeliśmy sobie, jak państwo królestwo w łóżku, połykając coraz to nowe specyfiki* i popijając je rosołkiem ugotowanym w dużych ilościach jeszcze za lepszych czasów. Właściwie tylko rosołek przechodził nam przez gardła. I marchewka z tegoż rosołku. Poszła w ruch poduszka elektryczna i termometr, a zrobienie sobie herbaty i dotarcie z kubkiem z kuchni do sypialni wymagało samozaparcia i hartu ducha. Na ciało nie było co liczyć - ciało było słabe, obolałe i churchlające. Nawet nie miało siły dowlec się do sali tronowej w celu opróżnienia pęcherza po tym rosołku i morzu herbaty.
Anioł Stróż w postaci ciotecznego brata Księcia Małżonka czuwał żebyśmy mieli z czego robić sobie kolejne rosołki**, a Mama Miłka*** zrobiła nam taką szaloną ilość kotletów, pachnącego sosku grzybowego i zupy pomidorowej, że wciąż jeszcze je jemy.
Do tego wszystkiego Książę Małżonek wyleżał sobie rwę kulszową. Trzymając się za tyłek, brnął do łóżka z mordem w oczach, bo przez ataki suchotniczego kaszlu śpiewałam głosem jak ten słowik co konie dusi: "Był sobie dziad i baba, Bardzo starzy oboje, Ona kaszląca, słaba, On skurczony we dwoje."
A jednak "Cysorz to ma klawe życie". Zwłaszcza jak ma imieninki. I te imieninki przypadają w Dniu Pluszowego Misia. Bo tego dnia heroiczny listonosz przyniósł mi paczuszkę. Z misiami. A właściwie książką o misiach. Przyniósł, zapukał, podał, uśmiechnął się ciepło zza maseczki i pożyczył zdrowia. I zniknął.
A to obrazek do tej książki o misiach:
**Rosołki w zasadzie robią się same, a najlepiej się robią jak się o nich zapomni jak się robią.
***Mama Księcia Małżonka czyli Fajowa Teściowa.