Tak - zdaję sobie sprawę z tego, że Sylwester był już dawno, dawno temu. Ale co tam - i tak napiszę co mi się przyśniło chyba dwa dni po nim.
Otóż śniłam o mieście. W nocy.
Poznań to był. Mokry po deszczu i najwyraźniej śniłam o nocy sywestrowej, bo nad budynkami w centrum miasta strzelały fajerwerki. Całe mnóstwo.
Ziiiiiiiiiiiiiii! I strzał!
Szuuuuuuuuuuuuuuuuuuuufffffffffffffffffffff! I wybuch!
I nagle, pomału, spomiędzy kamienic wylazła ............. kura.
Całkiem czarna, błyszcząca, w cętki jak karnawałowy brokat albo drobne gwiazdki. Ogromna! I zaczęła ta kura zżerać te rozpryskujące się sztuczne ognie! Cyk! Cyk! Jedno po drugim, maleńkie światełka znikały w kurzym dziobie! I gwiazdami też nie gardziła!
Przyjrzałam się dokładniej (w końcu to mój własny sen) i zobaczyłam, że te iskierki, to błyszczące ziarenka pszenicy, a kura jadła i jadła. I w końcu zjadła wszystkie światełka i zniosła jajo!
To jajo było księżycem.................
I, niestety, obudziłam się :DDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD A tak pięknie mi się śniło..............